Idę pustymi i bezludnymi ulicami miasta na krańcu małopolskości... idę i czuję, że jest inaczej. Coś się zmieniło i nie wiem czy powróci. Mijam rzędy latarni i wkraczam w mrok. Dziś już ani kiedy indziej nie doczekam się mego nocnego towarzysza - dalekobieżnego pociągu na Gdańsk który swym przejazdem rozrywał tę ciszę wokół mnie i wyciągał z pamięci przyjemne wspomnienia ulubionych podróży pociągami. Idę więc wytrwale dalej, spoglądam w górę zdając się na przewodnictwo zwierzęcia. Patrzę i staram się dostrzec konstelacje które mi towarzyszą - które tak bardzo lubię obserwować. Próbuję dojrzeć gwiazdy i modlę się w skrytości serca o tę jedną jedyną spadającą bym mógł znów nacieszyć oczy pięknem tego zjawiska. Niestety znów ponoszę klęskę... setki latarni palących się miejscami bez sensu rozjaśnia mroki dając początek dziwnemu tworowi mroko-podobnemu. Gdzież ta czerń nocy którą poznałem na północy. Gdzież to przepiękne niebo rozświetlone miliardami gwiazd na czarnej czerni nieba. Gdzież te gwiazdy spadające - meteoryty płonące które wtedy mogłem dostrzec. Wszystko zostało na północy. Blask latarni jak włócznie dziurawią zasłonę mroku i z miliona gwiazd dostaję tylko tysiąc? Mniej? Któż to wie... nie tyle ile bym chciał...
Idę więc dalej pustymi chodnikami, z odgłosem mych kroków za towarzystwo, ze zwierzęciem wiodącym przewodnictwo a myślami rozproszonymi jak ów mrok wokoło. To już wrzesień, czas tak pędzi do przodu. Nic już nie będzie jak wcześniej.