Jestem nonkonformistą. Z wyboru lub nie - jestem nim. Na pewno? Są ludzie, którzy czują, iż właśnie tak ich los pokierował czy może spadło na nich fatum by podążać tą ścieżką. Mnie się np. ona podoba. Ale czy na pewno w dzisiejszych czasach jesteśmy czystymi nonkonformistami? Nie. Dziś nawet ciężko o czysty rock, hip hop, pop... wszystko jest ze sobą pomieszane ze sobą a artyści okrzyknięci artystami - czasem chce się powiedzieć jacy artyści tacy fani ale to szczegół. Nie każda mieszanka jest dobra o czym przekonał się każdy z nas mieszając coś tłustego z mlekiem lub coś w tym stylu. Jeśli chodzi o muzykę, kulturę, film - reakcja może być analogiczna co do jedzenia. Tak, mam na myśli kulturowy vomit. Ale znów odbiegam od tematu!
Jestem nonkonformistą. Ale nie mogę równać się z pionierami tego ruchu, lub dawnymi jego przedstawicielami. Nie będę się wdawał szczegóły i rzucał przykładami - nie o to chodzi. Jak ktoś chce to znajdzie te informacje. Nie jestem nim w pełni bo... może nie podążam za zdobyczami tego świata - no przynajmniej nie wszystkimi i nie tymi które dla mnie są idiotyczne. Ale posiadam facebooka, zdarza mi się jadać w sieciówkach, oglądam seriale i filmy tzw kasowe przeboje, daje się czasem wodzić producentom sprzętu grającego czy odtwarzającego - ale na szczęście nie aż tak by kupować to od razu. Bo zauważyliście ten fenomen? Każdy chce się czuć wyjątkowo. To tak jakby chciał być nonkonformistą a oni to wykorzystują. Bo z naszym sprzętem będziesz wyjątkowy, został on stworzony dla Ciebie, z nim będziesz kimś! I jak te barany na rzeź ia te tłumy kupować, firmy więc sprzedają sprzęty tworząc miliony zadowolonych i wyjątkowych użytkowników. Miliony nonkonformistów! Ha....
Ja nie chcę być jednym z tych baranów. Wyrywam się i nie gonię za pięknymi samochodami, najnowszym iPodem, iPadem czy innym iSyfem. Nie szukam ubrań z metką, nie słucham techno popu który lasuje ludziom mózgi - nie wszystkim bo każda reguła posiada wyjątki. I choć zdarza mi się pociągnąć łyk tej globalnej pogoni czy zakosztować w najnowszych zdobyczach dla mas - to wykorzystuje je tak czy siak by podążać tą moją drogą na uboczu stada pędzonego oślep na złamanie karku.
Jestem nonkonformistą. Nadgryzionym przez hipokryzję XXI wieku.
19 sierpnia 2012
11 sierpnia 2012
Ostatnie słowo
No to adieu.... Trochę bałaganu, przepychanek, pośpiechu i przekleństw. W końcu wygodne usadowienie się i wsłuchanie w miarowy stukot kół. Tego mi było trzeba. Za tym tęskniłem i nie mogłem się doczekać. To jest moją największą atrakcją całej tej operacji.
A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie!
L. Staff
A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie!
L. Staff
7 sierpnia 2012
„Po każdym upadku podnosisz się. Bo życie jest sztuką zaczynania od nowa.”
Tytuł notki to cytat autorstwa Ewy Nocoń
Miałem dziś napisać coś innego... coś odnoszącego się do tego co trawiło mnie ponad miesiąc. W nocy układałem w głowie słowa, wystarczył lekki bodziec bym usiadł i to napisał. Ale dobrze, że tego nie zrobiłem.
Zmieniło się wszystko przez pewną rzecz którą możecie wyśmiać. Byłem w kinie na najnowszym Mrocznym Rycerzu. I po jego oglądnięciu znów do głosu doszła nadzieja. Podepchnięta ku górze przez chęć wydostania się z tego amoku. Ten film daje taki przekaz - nadzieja nigdy nie umiera. Dzięki niej można się podnieść i powstać na nowo do normalności.
A co mi się stało? Byłem niczym Ikar. Frunąłem..... beztrosko i pełen radości. Zaślepiony nie dostrzegając tego, że ktoś kto wydawał mi się bliski - tak na prawdę bliski nie był. Do teraz nie wiem czy to było tak piękne, czy po prostu nieprawdziwe. Nie chcę już znać na to odpowiedzi. Bo kiedy tak szybowałem, zostałem z tego nieboskłonu strącony. Podcięte skrzydła nie dały już oparcia a widmo upadku stało się rzeczywistością.
I upadłem. A upadek mój był wielki. Bo to był mentalny upadek z którym nie pomogło upicie się, sen, znajomi, muzyka, książka, filmy. Nie pomogło bezsensowne leżenie w łóżku z nadzieją, że coś się zmieni. A kiedy już tego prawie nie było i naglę myślałem, że widzę światełko w tunelu - okazało się, że to pociąg. Bo nie myliłem się - upadłem. Zostałem strącony w otchłań którą sam zbudowałem moim fałszywym i nierealnym przekonaniem. Musiałem w niej utonąć i zagłębić się w ten mrok.
To było potrzebne. Ten film dał mi obecnie poczucie tego, iż jestem w stanie dać sobie radę. Opowiada też o strachu - tym który czułem ja. Strachu przed samotnością. Ale chyba nie jest tak, źle. Może i to będzie głupie dla was, że po filmie mam takie odczucia, ale... zobaczcie go. Może także w jakiś sposób przemówi do was tak jak do mnie. Ten ukryty sens odkryłem rozmyślając w czasie powrotu. Warto było. Nie żałuję i postaram się powstać ponownie. Powstać z martwicy mego umysłu, zastania się i poczucia bezsensu.
Nie sądźcie, że zmieni się coś w treściach zamieszczanych tutaj. Zawsze to będzie mój głos wołającego na pustyni o tym co mnie wstrząśnie czy będzie trapić. I pewnie upadnę jeszcze nie raz - przecież i Jezus upadł, ale wstał. Ja nim nie jestem, tylko zwykłym nieistotnym pyłkiem na tej planecie. Ale mój umysł, otoczenie, samopoczucie, marzenia, siły, mobilizacja, chęć walki i życia - to mój własny świat.
Miałem dziś napisać coś innego... coś odnoszącego się do tego co trawiło mnie ponad miesiąc. W nocy układałem w głowie słowa, wystarczył lekki bodziec bym usiadł i to napisał. Ale dobrze, że tego nie zrobiłem.
Zmieniło się wszystko przez pewną rzecz którą możecie wyśmiać. Byłem w kinie na najnowszym Mrocznym Rycerzu. I po jego oglądnięciu znów do głosu doszła nadzieja. Podepchnięta ku górze przez chęć wydostania się z tego amoku. Ten film daje taki przekaz - nadzieja nigdy nie umiera. Dzięki niej można się podnieść i powstać na nowo do normalności.
A co mi się stało? Byłem niczym Ikar. Frunąłem..... beztrosko i pełen radości. Zaślepiony nie dostrzegając tego, że ktoś kto wydawał mi się bliski - tak na prawdę bliski nie był. Do teraz nie wiem czy to było tak piękne, czy po prostu nieprawdziwe. Nie chcę już znać na to odpowiedzi. Bo kiedy tak szybowałem, zostałem z tego nieboskłonu strącony. Podcięte skrzydła nie dały już oparcia a widmo upadku stało się rzeczywistością.
I upadłem. A upadek mój był wielki. Bo to był mentalny upadek z którym nie pomogło upicie się, sen, znajomi, muzyka, książka, filmy. Nie pomogło bezsensowne leżenie w łóżku z nadzieją, że coś się zmieni. A kiedy już tego prawie nie było i naglę myślałem, że widzę światełko w tunelu - okazało się, że to pociąg. Bo nie myliłem się - upadłem. Zostałem strącony w otchłań którą sam zbudowałem moim fałszywym i nierealnym przekonaniem. Musiałem w niej utonąć i zagłębić się w ten mrok.
To było potrzebne. Ten film dał mi obecnie poczucie tego, iż jestem w stanie dać sobie radę. Opowiada też o strachu - tym który czułem ja. Strachu przed samotnością. Ale chyba nie jest tak, źle. Może i to będzie głupie dla was, że po filmie mam takie odczucia, ale... zobaczcie go. Może także w jakiś sposób przemówi do was tak jak do mnie. Ten ukryty sens odkryłem rozmyślając w czasie powrotu. Warto było. Nie żałuję i postaram się powstać ponownie. Powstać z martwicy mego umysłu, zastania się i poczucia bezsensu.
Nie sądźcie, że zmieni się coś w treściach zamieszczanych tutaj. Zawsze to będzie mój głos wołającego na pustyni o tym co mnie wstrząśnie czy będzie trapić. I pewnie upadnę jeszcze nie raz - przecież i Jezus upadł, ale wstał. Ja nim nie jestem, tylko zwykłym nieistotnym pyłkiem na tej planecie. Ale mój umysł, otoczenie, samopoczucie, marzenia, siły, mobilizacja, chęć walki i życia - to mój własny świat.
Może i po drodze upadnę, ale po to by wstać i znów zacząć iść.
Subskrybuj:
Posty (Atom)