Skoro część osób w jakimś tam czasie wstecz o nim pisała, że się zaczęło kurs itp to postanowiłem opisać moje wspomnienia. Się akurat złożyło fajnie, że dziś obchodzę 3-lecie posiadania tego dokumentu. Niby mam za sobą stłuczkę ale ciii nikt o tym nie wie :)
Kurs zacząłem po 18-stce jak tylko uzbierałem potrzebna kwotę. Wybrałem sobie najciekawszego instruktora po którym pozostały mi wesołe porady i anegdotki.
Egzamin pisemny zdałem spokojnie. Za to praktyczny... darł się po mnie strasznie... ale mój popisowy błąd to było przejechanie przez 5 pasów skrzyżowania i skręcenie zamiast w prawo to w lewo.... ale było strasznie! Myślałem, że nie zdam a egzaminator wypisywał spokojnie protokół a potem mi go wręczył i podziękował. Wyszedłem z samochodu, spojrzałem na niego i zobaczyłem pieczątkę ZALICZONY!!!! Szedłem z miną poważną i nijaką na co mój ojciec zareagował mówiąc - no i nie zdał. Ja podetknąłem mu protokół przed oczy i poszedłem dalej. Był zdziwiony. Ale to dopiero potem zaczęła się masakra gdy musiałem jeździć wszędzie tylko z ojcem... on mi "radził" itp co kończyło się krzyczeniem: wolniej! nie po dziurach! (<-znienawidzony tekst) przygazuj!
i wiele innych ale te do dziś dźwięczą mi w głowie. Ale nie życzę wam jednego. Odwozić pijanych kierowców po imprezie... same porady się sypią!
Ja bardzo planowałam na prawo jazdy się wybrać po mojej osiemnastce ale się nie wybrałam bo się wystraszyłam.
OdpowiedzUsuńA odwodzić pijanych wiem jak to jest. Co prawda sama nie odwoziłam ale byłam jedynym trzeźwmy pasażerem poza kierowcą :)
Mnie dopiero czeka kurs, a to już za pół roku...
OdpowiedzUsuńMusisz się kiedyś ze mną przejechać - koniecznie.
Miałeś szczęście do egzaminatora, zazwyczaj oblewają za byle co, a nawet wyszukują błędów, aby zapłacić raz jeszcze za sam egzamin ; ).
Ps.Przeniosłam się na rozgrzesznik.blogspot.com
OdpowiedzUsuń